Bardzo trudno było mi podjąć decyzję o rezygnacji ze służby. Wojsko pociągało mnie od dawna, trudno mi przed sobą samą klarownie wytłumaczyć, dlaczego.
Lubię mundur. Lubię żołnierski, prosty i wymagający tryb życia. Stawianie czoła wyzwaniom kondycyjnym daje mi zadowolenie. Lubię się zmęczyć i dać radę. Jestem uparta i wytrzymała.
Rutyna i dyscyplina wojskowa kojarzyły mi się chyba z poczuciem bezpieczeństwa. Z jasnymi zasadami.
Było trudno. Nie było zmiłuj. Mieliśmy ćwiczyć nie tylko sprawność fizyczną, ale też odporność psychiczną. Ten drugi aspekt akurat wychodził różnie. Różni instruktorzy, różne pojęcie o ćwiczeniu odporności psychicznej żołnierza. Na szczęście dostaliśmy później świetnego dowódcę.
Wydawało mi się, że zagrzeję tu miejsce na dłużej. Mimo różnych zastrzeżeń, które towarzyszyły mi od samego początku.
Nadszedł czas, kiedy poczułam, że trzeba się określić. Praca w cywilu czy wojsko. Widziałam coraz mniejsze możliwości uczciwego czy sensownego funkcjonowania w obu tych obszarach.
Po burzy myśli, emocji, konsultacjach z najbliższymi przeważyła chyba refleksja, czy chcę przebywać ciągle w energii wojny. I zdałam sobie jasno sprawę, że bycie żołnierzem to nie jest survival. To jest oddanie swojego życia służbie. W słusznej czy niesłusznej sprawie.